Błyszczący lukier. Słodki zapach. Delikatne, mięciutkie ciasto. Smakowity aromat subtelnie muskający nozdrza, tak, że dosłownie ślinka cieknie! Drożdżówka. Coś pięknego, obiekt pożądania każdego łasucha. Zjadłem. Teraz żałuję. A miało być tak pięknie…
Od początku roku jestem na diecie. W ramach zrywu pt. „nowy rok, nowy ja”, który ogarnia niemal wszystkich pierwszego stycznia, postanowiłem wziąć się nieco za siebie i zrzucić zbędne kilogramy. Szczegółowo rozpisana dieta, regularne ćwiczenia, codzienne ważenie składników zbilansowanych posiłków. Wszystko to wymaga pracy, wyrzeczeń, samozaparcia, ale daje efekty. Udało mi się już pozbyć nadwagi, mam lepszą kondycję. Jednym słowem sukces.
Dieta oznacza również brak słodyczy: nul! Jest to nie lada wyzwanie dla takiego łasucha, jak ja. Wiem, że są ludzie, dla których wszelkie słodkości w ogóle mogłyby nie istnieć. Otóż ja do nich definitywnie nie należę! Niestety, mam do nich dużą słabość. Mimo to, do tej pory trzymałem się twardo. Zero cukru. Nawet w tłusty czwartek.
Niedawno brałem udział w biznesowym spotkaniu. Był tam catering. Wprost przede mną postawiono półmisek ze świeżymi drożdżówkami, skąpanymi w lśniącym białym lukrze. Będąc od kilku dobrych tygodni na „słodyczowym detoksie”, dosłownie każdą komórką mojego ciała poczułem zapach tej kalorycznej pokusy. Mimo to pomyślałem: „Nie ma opcji, to nie dla ciebie. Nie. Koniec”. Byłem stanowczy. Wydawało mi się, że wygrałem tę bitwę i słodka bułka odpuściła; niestety nic bardziej mylnego.
Wciąż nęciła mnie, kusiła, eksponując bezczelnie chrupiącą kruszonkę i słodkie bakalie. Nie chciałem jej zjeść. Wiedziałem, że postanowiłem odżywiać się zdrowo, że mam wyliczony codzienny limit kalorii. Miałem świadomość, że taka jedna drożdżówka ma ponad 300 kcal[1]; że ze względu na cukry proste i tłuszcze trans, które zawiera, jest najzwyczajniej niezdrowa[2]! Mimo to… pozwoliłem mojej głowie uchylić niebezpieczną furtkę… „A może ten jeden raz?” – podpowiedział mi wewnętrzny głos. Zaczęła się wojna (ja kontra ja) na mocne argumenty merytoryczne. Trwało to chwilę. W końcu wygrało przekonanie, że ta drożdżówka jednak mi się należy. Przecież męczyłem się kilka minionych tygodni, trwałem w postanowieniu, uprawiam sport – na pewno szybko spalę nadmiar kalorii. Nie wiem kiedy moja ręka po nią sięgnęła. Tak szybko to się stało! Usta nie miały siły się bronić. Parę sekund później bułki nie było.
Powinienem być szczęśliwy. Spełniłem przecież swoje marzenie. Wziąłem to, co mi się należało. Dlaczego nie byłem? Już kilka minut później miałem ogromne wyrzuty sumienia. Żałowałem zjedzonych pustych kalorii. Wstydziłem się swojej słabej woli i… porażki. Do tego doszło złe samopoczucie: ból brzucha i niestrawność. Czułem się źle, i na ciele, i na duchu. A najgorsze w tym wszystkim było to, że… ta bułka nie była nawet smaczna! Wyglądała i pachniała pięknie. Jej zewnętrzna powłoka była słodka i kusząca, ale w środku czekało tylko suche, sztuczne, nafaszerowane konserwantami ciasto bez smaku, zwykły gniot. Ta niezdrowa przekąska nie była warta upadku mojego dobrego postanowienia. Niestety, pojąłem to zbyt późno.
Ta przydługa opowieść o moich przygodach gastronomicznych nie miałaby zapewne większego sensu, gdyby nie analogia, którą w powyższym zdarzeniu dostrzegam, a którą chciałbym się podzielić. Drożdżówka, którą zjadłem przypomina mi… grzech. Rzadko kiedy na dokonanie zła decydujemy się w pełni świadomie, angażując 100% woli. Częściej, zło skrada się do nas ostrożnie, czai niepostrzeżenie, czekając na dogodną chwilę. Pokusa potrafi skutecznie przesłonić nam oczy. Niby mamy swoje zasady, jesteśmy przekonani o tym, że rozróżnimy dobro od zła. A jednak… Zaczyna się od małego kroku, od uchylenia furtki. Następuje wewnętrzny dialog. Przekonujemy sami siebie, coraz bardziej logicznymi argumentami, że zło, które nas kusi wcale takie złe nie jest. „Wybuch gniewu jest czymś złym, ale z drugiej strony to niezdrowo tłumić emocje”, „Seks przedmałżeński jest zły, ale przecież Bóg nakazuje żyć miłością, a ja ją/jego kocham”, „Kradzież jest czymś złym, ale pracuję tak ciężko, a innych stać na lepsze wakacje, więc nic złego się nie stanie, jeśli sfałszuję faktury w tym jednym rozliczeniu. Tak będzie sprawiedliwie”, „Pornografia jest czymś złym, ale ja przecież tylko podziwiam piękno ludzkiego ciała”, itd. Znacie to? W końcu ulegamy tej racjonalnej na pozór argumentacji i omamieni wybieramy grzech. A potem zostają już tylko wyrzuty sumienia i moralna zgaga. Suchy zakalec bez smaku. Świadomość tego, że daliśmy się nabrać. Świadomość przegranej.
Na szczęście nie jesteśmy w tej walce sami. Jeśli nawet zdarzy nam się przegrana, to tylko bitwy, na pewno nie wojny. Mamy Ojca, który nas wspiera i który za te upadki nas nie potępia (J 8,11b). Który nas bezwarunkowo kocha (Jr 31, 3). To wspaniała wiadomość! Niech ta myśl nas pokrzepia. Niemniej jednak… pamiętajmy, aby być czujnymi i nie dawać się zbyt łatwo nabierać na słodki zapach i piękny lukier grzechu. Nie warto.
Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu! (1P 5, 8-9a).
[1] https://www.ilewazy.pl/drozdzowka-z-serem
[2] https://apteline.pl/artykuly/drozdzowka-symbol-niezdrowego-jedzenia/