To krótkie zdanie z tytułu wpisu miał wypowiedzieć św. Augustyn i - jak to z Augustynem bywa - każde jego słowo słodsze jest od miodu. Wyraża ono pewną prawdę odnoszącą się do szczególnego rodzaju postępowania w życiu duchowym. Nad tym właśnie chciałbym się zatrzymać.
Sformułowanie „Dobrze idziesz, ale obok” świetnie streszcza sytuację, w której człowiek przekonany jest o obraniu właściwego kierunku, ale brakuje mu czegoś, co umożliwi mu właściwe wykorzystanie tego pragnienia. Mam tu na myśli problem nieumiejętnego postępowania w życiu duchowym, a co za tym idzie także w życiu codziennym.
Załóżmy, że ktoś chce rozwijać się duchowo. Szczerze pragnie zbliżenia się do Boga i nie można go posądzać o złe intencje. W przypływie wiary i emocjonalnej gorliwości postanawia, że zaplanuje swoje życie modlitewne. Skłonny jest jednak bardziej do mnożenia praktyk duchowych niż ich pogłębiania. Obiecuje Bogu taką ilość modlitwy, która nawet dla doświadczonego mnicha byłaby nie lada ciężarem. Modlitwa staje się celem sama w sobie i zaczyna wprowadzać wewnętrzny niepokój. Zamiast spotykać się z Bogiem, człowiek ów spotyka się z własną frustracją. Po pewnym czasie pierwszy zapał mija i w odczuciu wewnętrznym zaczyna pojawiać się zniechęcenie i lenistwo. Z czasem rozwój duchowy spowalnia i pojawiają się wyrzuty sumienia. W poczuciu bezradności człowiek taki zaczyna się radzić spowiednika lub kierownika duchowego o ocenę problemów. W takim momencie powinien usłyszeć: „Dobrze idziesz, ale obok”.
Ważne jest zatem to, aby w codziennym chodzeniu za Jezusem potrafić rozróżniać to, co stanowi istotę i nie przeakcentować rzeczy drugorzędnych. W przeciwnym razie wpadniemy w duchowe koleiny.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Jest w tym stwierdzeniu św. Augustyna zachęta do radykalizmu ewangelicznego. Nie możemy wybierać sobie tylko części nauczania Jezusa a innych ignorować, bo znajdziemy się obok. Zamiast być chrześcijanami, będziemy tylko chrześcijan przypominać.