Historia pobytu Jędrka Hałatka w Miejscu jest owiana raczej ciekawostką niż historią. Wsławił się on tym, że podczas swego niedługiego pobytu pod opieką ks. Markiewicza w pewną, chłodną noc ściągnął koc z ks. Dyrektora, aby samemu lepiej się okryć i ogrzać, jak wspomina ks. Walenty Michułka, biograf błogosławionego Bronisława.
Kwietniowe zimno wdzierało się do kościoła, chociaż była już kalendarzowa wiosna. Można powiedzieć, że sprawdzało się przysłowie „kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata”. Kościół w Miejscu był wypełniony ludźmi.
Kiedy Jędrek znalazł się w połowie kościoła, usłyszał głuche i nieprzyjemne brzmienie, jakby ktoś drewnianymi młotkami uderzał w deskę. To ministranci używali kołatek zamiast dzwonków, by oznajmić, że zbliżało się podniesienie. Na ten odgłos wszyscy uklękli. Tylko on jeden stał. Niektórzy szeptali swe zdrowaśki… Pod twoją obronę... i ukradkiem podpatrywali, co robi ten nieznany, młody przybysz, którego obdarty wygląd nie uszedł uwagi uczestników Mszy św. Inni ciekawsko mu się przyglądali. A byli i tacy, co drzemali.
W końcu dotarł do przodu. Tu było luźniej. Poza tym wmieszał się, a raczej skrył się w grupie stojących tam dzieciaków. Obserwował uważnie, co się dzieje przy ołtarzu, by wykorzystać odpowiedni moment i podejść do księdza, ale się wahał. W końcu się zdecydował. Zrobił kilka kroków w kierunku ołtarza i się zatrzymał. Ksiądz Bronisław odprawiał Mszę świętą. Jędrek chciał go zapytać… ale ktoś go wziął za rękę i odsunął. Stojąc znowu w grupie dzieciaków, zagadnął jednego z nich:
– Czy to jest ten ksiądz, który przyjechał, by się opiekować dziećmi takimi jak ja?