Opluty człowiek w sutannie

Wiele się dzisiaj mówi o relacjach Kościoła z państwem i miejscem duchownych w społeczeństwie. Dyskusje na ten temat zazwyczaj bywają bardzo burzliwe. Ja natomiast podchodziłem i nadal podchodzę do nich ze stoickim spokojem. Wiem, że świat nie jest czarno-biały, a generalizowanie jest jedynie przejawem bezradności wobec złożoności świata. Przez wiele lat dyskusja o księżach wydawała mi się jedynie teoretyzowaniem o świecie, którego de facto nie ma. Wszystko jednak zmieniło się kilka dni temu, gdy wracałem po pracy do domu.

Jestem w tej komfortowej sytuacji, że mój dom znajduje się zaledwie kilkaset metrów od redakcji, w której pracuję. Zazwyczaj pokonuję tę trasę kilka razy w ciągu dnia. Często idę w sutannie i nigdy nie przeszło mi przez myśl, że widok ten może w kimś budzić jakieś skrajne emocje. Po ostatnich nagraniach na nasz kanał Youtube „Któż jak Bóg” szedłem obładowany różnym sprzętem do nagrań i reklamówkami z książkami. W pewnym momencie zauważyłem, że jeden z przejeżdżających samochodów zmienił pas z lewego na prawy i gwałtownie zahamował. Sytuacja wyglądała groźnie, a za samochodem szybko utworzył się korek i rozległ się dźwięk klaksonów. W pierwszym momencie pomyślałem, że może komuś coś się stało i potrzebna będzie pomoc. Po chwili w zatrzymanym samochodzie opadła szyba i wyłoniła się twarz młodego mężczyzny, który zaczął do mnie krzyczeć i wyzywać mnie w najgorszy możliwy sposób. Oprócz wulgaryzmów poleciały w moją stronę także realne groźby. Nie wiedziałem, jak się zachować. Udałem, że to nie do mnie i spokojnie zacząłem iść dalej. Samochód powoli ruszył za mną. Dopiero, gdy skręciłem na plac kościelny, samochód wystartował z piskiem opon i pojechał dalej. Smutny i zamyślony wróciłem do domu.

To nie pierwszy raz, gdy na ulicy ktoś zatrzymuje się, żeby obrazić mnie tylko dlatego, że idę w sutannie. Nie znam tych, którzy kierują w moją stronę wyzwiska. Wydaje mi się, że oni także nie znają mnie osobiście. To nie pierwszy raz. Zdarzało się wcześniej, że ktoś mnie opluł, a nawet groził pobiciem. Zazwyczaj starałem się łagodzić sytuację i po prostu odejść. Do tej pory mi się to udawało. 

Jestem księdzem, który pracował za granicami Polski – w Kanadzie i we Włoszech. W żadnym z tych krajów nie spotkały mnie takie sytuacje. Dlaczego w mojej Ojczyźnie, gdzie czuję się jak w domu, coraz częściej zastanawiam się, czy powinienem iść gdzieś w sutannie i czy zbyt wiele nie ryzykuję, kiedy noszę ją publicznie. Czy ksiądz ma prawo do bycia księdzem? Czy narusza to czyjąś wolność, godność, poczucie estetyki? Komu wadzę i kto mnie nienawidzi tylko dlatego, że jestem duchownym? Czy rzeczywiście bycie księdzem pozbawia mnie prawa do bezpiecznego chodzenia po ulicy? Czy mam się obawiać tego, że któregoś dnia nie uda mi się uniknąć konfrontacji? Czy antyklerykalne słowa mogą przerodzić się w antyklerykalny czyn? Nie mam dziś odpowiedzi na te pytania. Czas pokaże.

Jedno jest pewne. Nie chcę czuć się w swoim kraju jak obcy, tylko dlatego, że noszę sutannę. Naprawdę nie jestem szpiegiem Watykanu. Nie obmyślam zguby wrogom Kościoła. Nie przeklinam i nie obrażam tych, którzy dają mi odczuć, że mają inne poglądy niż ja. Z domu wyniosłem szacunek do każdego człowieka bez względu na to, co myśli i w co wierzy i nic tego nie zmieni. Chciałbym tylko wyznawać moją wiarę publicznie i nikogo do niczego nie będę namawiał. Chcę zwyczajnie wrócić z pracy do domu. 

Modlę się, żeby moi ziomkowie, z którymi żyję w tej samej Ojczyźnie, uszanowali mnie tylko jako człowieka - człowieka, który chodzi po ulicy w sutannie. Niczego więcej nie oczekuję. 

Inne artykuły autora

Wschód przeciwko Zachodowi

Pomoc duszom czyśćcowym