Jezus powiedział do swoich uczniów: "Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego”, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski".
Dzisiejsza Ewangelia wspomina, że „słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi”. Skoro tak jest, to można powiedzieć, że człowiek staje przed dramatycznym wykorzystaniem darów, które zsyła mu Bóg. Proste i zwykłe rzeczy mogą posłużyć naszemu zbawieniu, ale mogą też pogrążyć nas w piekle.
Od razu przypomniała mi się książka George’a Bernanosa o znamiennym tytule „Pod słońcem szatana”. To niełatwe dzieło jest mi bliższe niż średniowieczne hagiografie, które czytałem w szkole. Święci czasów średnich wydają się cukierkowi, pozbawieni słabości, zanurzeni po uszy w nadprzyrodzoności i oderwani od świata. To herosi wiary żyjący jedną nogą w niebie. Mało w nich ludzkich cech.
Bernanos przedstawia drogę do świętości zupełnie inaczej. Według niego powołaniem świętego jest trud, zmaganie, walka. Święty to słaby człowiek, który wierzy w zwycięstwo Chrystusa, ale toczy też bój ze złem i własnym grzechem. Szatan w jego życiu jest bardziej realny niż się z pozoru wydaje. Jego słońce także kusi człowieka swoim blaskiem. To sztuczne światło łudzi, bałamuci, podszywa się pod dobro. Zwykły śmiertelnik staje przed wyborem i nie może dać się zwieść. Walka o dusze trwa. Ta perspektywa wydaje mi się bliższa i bardziej prawdziwa. Słabość przecież doskonali moc.