W zasadzie tekst ten dotyczy wigilii święta narodowego, ostatniej niedzieli tuż przed Świętem Niepodległości Polski.
Jest dobrym zwyczajem, że szczególnie ważne święta poprzedza się stosownymi okolicznościowymi wydarzeniami już wcześniej. Czasem kalendarz zdaje się temu sprzyjać i dokładnie taka sytuacja miała miejsce w tym roku. W niedzielę, 10 listopada niezwykła atmosfera trwała w kalwaryjskim Sanktuarium od rana aż do wieczora. Powód? Podczas wszystkich Mszy świętych w bazylice kazania głosił o. Marian Zawada, karmelita z Wadowic, a jego wychowankowie i uczniowie duchowi rozprowadzali przy wejściach autorską książkę „Polacy wierni i dzielni”. Piętrzące się sterty pustych kartonowych pudeł świadczyły o sprzedanych setkach a nawet tysiącach egzemplarzy. Szok, bo mnie w podobnych licznych akcjach na przestrzeni wielu lat udało się rozprowadzić za jednym podejściem najwięcej 160 książek. Odwiedzam te stoiska, bo obsługują je bliskie zaprzyjaźnione osoby. Przeciskam się dyskretnie wśród tłumów wiernych. W pewnym momencie staje się tak cicho i nieruchomo, że usłyszałbyś nawet przelatującą muchę. Tylko gdzież znajdziesz tu muchę w listopadzie? To zastygnięcie onieśmiela, więc przysiadam na wolnym miejscu w okolicy klasztornej furty. Kim jest ten człowiek, kaznodzieja wywołujący tak niezwykły efekt? Zaglądam do notki na początku książki i już jest mi bliski: rówieśnik wiekowy i jak ja z górniczej śląskiej rodziny pielęgnującej tradycyjne wartości. Potem nasze losy potoczyły się po innych torach. Ukończył Akademię Ekonomiczną i w przymusowej służbie wojskowej po studiach odczuł powołanie duchowne. Został karmelitą i to jakim. Dzięki uporowi i pracy stał się wybitnym znawcą duchowości nie tylko karmelitańskiej. Obdarzony tyloma talentami, nie tylko pisarskim, posiada dzisiaj profesor Zawada imponujący dorobek. Jakże bliska jest mu ojczyna, to dla niego nie pusty slogan, nie wyświechtany stereotyp. We wspomnianej książce ukazuje – w jakże przekonujący sposób, w jakże pięknym języku i formie stylistycznej – jak bardzo dusza polska potrafi przetrwać największe kataklizmy i zagrożenia. Jest to możliwe dzięki nadrzędnym wartościom zaproponowanym na przestrzeni wieków przez władców i przyjętym przez naród. Ta żywotna siła karmi się przywiązaniem do chrześcijaństwa, a szczególnie do duchowej opiekunki, Matki Bożej Królowej Polski. Autor rozgrywa przed czytelnikiem swoistą „grę szachową”, wytaczając niezwykłe figury: Wincenty Kadłubek i Piotr Skarga, Polska Jagiellonów od morza do morza, husaria, romantyzm polski z Norwidem, Krasińskim i Mickiewiczem na czele, konfederaci barscy, polskie sanktuaria maryjne, orędzie o Bożym Miłosierdziu podyktowane siostrze Faustynie, zryw Solidarności w roku 1980, dojrzałość obywatelska, świadectwo św. Jana Pawła II, duma narodowa i otwarta przyłbica Polaka-chrześcijanina. Dlaczego użyłem określenia „gra”? Książka nie jest publikacją stricte historyczną. To bardziej historiozofia i wspomniane „figury” zostały dobrane tak, aby służyć sienkiewiczowskiemu „pokrzepieniu serc”. Konkluzja jest jednak pozytywna. Dzieło ojca Mariana Zawady posiada charakter historyczny i religijny zarazem. Balansuje umiejętnie między tymi dwoma ujęciami, ale jest przy tym dalekie od akademickości i koturnowości. Przekaz jest czytelny dla wszystkich, narracja nie nuży, a wyjątkowa szata graficzna zaproponowana przez cenione wydawnictwo Biały Kruk dodaje dodatkowego smaku tej jakże niezwykłej książce.
*
Jest przecież jeszcze drugie wydarzenie, a właściwie główny powód mojego zjawienia się tego dnia w kalwaryjskiej Bazylice. Przybyłem do przepięknej i ultranowoczesnej Sali koncertowej - Auli w Baszcie Zebrzydowskiego na koncert duetu Jacek Kowalski & Tomasz Dobrzański, koncert zatytułowany pompatycznie „O Ojczyźnie i o sławie”. Uczyniłem to przez wzgląd na wielkiego fana tego zespołu a mojego serdecznego kolegi, rysownika Pawła Kołodziejskiego, współautora nienarodzonych na razie książek. Sceptycyzm mój rozwiał się natychmiast po pierwszym wykonanym utworze, pieśni do tekstu mistrza poezji staropolskiej Wespazjana Kochowskiego. Przyzwyczajony do artystów i wykonań profesjonalnych, stronię od radosnych amatorów i szarpidrutów, od przesłodzonej galanterii spod sztandarów oazowych. Prawda jest taka, że wspomniany duet wypada za sprawą multiinstrumentalisty Dobrzańskiego znakomicie i profesjonalnie – w zakresie aranżacji i instrumentacji. Z kolei wokaliza i muzyczne opowieści Kowalskiego nie mogą wzbudzić zastrzeżeń najbardziej wymagających krytyków. Kim oni są? Jacek Kowalski to historyk sztuki, poeta i bard, tłumacz literatury starofrancuskiej, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest autorem książek z zakresu historii sztuki oraz dziejów Polski w bardzo niekonwencjonalnym ujęciu. Specjalizuje się w wykonawstwie dawnych pieśni polskich oraz tłumaczonych przez siebie pieśni starofrancuskich. Jego repertuar oscyluje między muzyką dawną, pieśniami religijnymi i patriotycznymi. Tomasz Dobrzański to multiinstrumentalista i popularyzator muzyki dawnej, absolwent Akademii Muzycznej we Wrocławiu, gdzie prowadzi klasę fletu podłużnego. Gra na instrumentach współczesnych oraz wykonanych przez siebie kopiach instrumentów historycznych.
Godzinny występ tego duetu był porywający. Mądry i wyrafinowany przekaz w warstwie tekstowej, ogrom wiedzy o kulturze staropolskiej – przekazanej w sposób finezyjny i z lekkością graniczącą z wirtuozerią. Dalej idą: cudowna dykcja Kowalskiego, profesjonalna warstwa muzyczna, sprawność organizacyjna. W zasadzie koncert był muzyczną opowieścią o dziejach polskiej duszy, jakże daleką od koturnowości, okraszoną obfitującą dowcipnymi dygresjami, anegdotami i skrzącym się wybornym humorem. Składam serdeczne podziękowania artystom Jackowi Kowalskiemu i Tomaszowi Dobrzańskiemu, organizatorom Braciom Mniejszym Bernardynom, a szczególnie mojemu drogiemu Pawłowi Kołodziejskiemu. Jak dobrze, że mu zaufałem, podobnie jak uczynił to kustosz Sanktuarium o. Cyprian Moryc OFM wyrażając zgodę na koncert. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w tak pięknych obchodach Święta Niepodległości. Przyzwyczaiłem się do krzykliwych dyszkantowych komend wojskowych, do defilad i gestów propagandowych, do pompatycznych mów ważniaków odczytywanych z kartki. Naprawdę, czegoś takiego nie kupuję tego, ale teraz już wiem, że można inaczej, jak w Kalwarii 10 listopada 2024: mądrze i z głębią duchową – zarówno w wymiarze religijnym jak i patriotycznym.