Wczesną wiosną wróbel wleciał do kościoła. Zupełnie przypadkiem wpadł przez główne drzwi, gdy źle obliczył obrót na lewe skrzydło i z impetem wpadł do zimnej katedry. Początkowo szamotał się niemiłosiernie między prezbiterium a bocznymi nawami. Po pewnym czasie uspokoił się trochę, bo wiedział że panika jest złym doradcą. Ktoś mu kiedyś opowiadał, że łatwo tutaj wpaść, ale wylot potrafi zająć nawet kilka dni. Miał jednak nadzieję, że nie spotka go taki los i jeszcze dziś wyjdzie na wolność.
W kościele panowała pustka. Co prawda, były rozstawione kamery i mikrofony, a gdzieś w oddali księża przygotowali się do liturgii, ale po raz pierwszy od wieków kościół był pusty. Zaciekawiło to wróbla, bo zbliżały się święta. Postanowił przysiąść na pastorale św. Wojciecha (bo ten wydał mu się najsympatyczniejszy) i popatrzeć na to dziwne zjawisko.
Wróbel oczywiście nie znał się na liturgii, a już tym bardziej na polityce i bieżących wydarzeniach, wyczuwał jednak, że ma do czynienia z sytuacją nadzwyczajną. Na podłodze przy wejściu ktoś rozlał trochę płynu do rąk. Konfesjonał był otwarty i wietrzył się prowokacyjnie. Pod skarboną ktoś zgubił chusteczkę i nikt nie chciał jej podnieść, więc zapewne zostanie tam na zawsze. Gdyby wróbel umiał mówić zapytałby starego kościelnego o wyjaśnienie. Jednak po chwili wróbel pomyślał, że nigdy nie widział go poza murami świątyni, więc skąd miałby wiedzieć, co właściwie dzieje się na świecie. Spłoszony postanowił zmienić miejsce obserwacji i usiąść na świeczniku, bo oto z zakrystii w ciszy wychodzili dwaj księża. Zapewne zaraz zacznie się Msza. Nic tu po mnie – pomyślał. Nie wypada przecież, żeby wróbel sam jeden we Mszy uczestniczył. Rozejrzał się po kościele i pofrunął w kierunku gabloty. Tam na pewno znajdzie informacje o tym, co w kościelnej trawie piszczy. Jakże wielkie było jego zaskoczenie, gdy za szybką znalazł całą stronę ogłoszeń. Wszystkie odmieniały w sobie słowa: „zalecenie”, „zakaz”, „komunikat”, „transmisja”, „epidemia”, „koronawirus” i wiele innych, których zwykły wróbel nie rozumiał. Wyglądało na to, że ludzie rzeczywiście borykają się z czymś poważnym. Na szczęście wróbel nie musiał się tym przejmować, bo ogłoszenia kierowane są do ludzi, a on jako „zwierz dziki” rządzi się swoimi prawami. Pomyślał sobie tylko, że najbliższe święta będą inne niż te, które od zawsze pamiętał. Ach, cóż to była za sobota, gdy rok temu z koszyków wypadł kawałek babki i jajka. Niektóre wróble twierdziły, że zdarzyło im się upolować nawet kawałek kiełbasy krakowskiej. Teraz będzie inaczej... Trzeba będzie zrobić zapasy na wiosnę, bo nie wiadomo jak długo to wszystko potrwa. Ludzie widocznie muszą teraz na coś cierpieć, więc i on pocierpi z nimi. Wróbel poczuł w sobie przypływ solidarności ze stworzeniem, które go karmiło. Będę z wami! Bóg przecież pouczył was, że jesteście ważniejsi niż parę wróbli. Wróble zatem też są ważne, tylko trochę mniej niż ludzie.
Wystarczy już tych rozmyślań. Czas na jakieś rozwiązanie. Wolność zawsze kojarzyła mu się z zapachem świeżego powietrza, więc i tym razem prowadzony instynktem i zapachem zrobił podwójne salto w powietrzu i jak pocisk wypadł przez uchylone okno. Nie był pewien, czy to dobry kierunek, ale cóż miał do stracenia? Ucieszył się, gdy zobaczył dach kościoła i strzelistą wieżę. Spoglądając na niebieskie niebo pomyślał sobie, że jeszcze kiedyś tu wróci, ale dopiero wtedy, gdy będzie tu pełno ludzi.