Podczas wojny domowej w Hiszpanii (1936-1939) w brutalnych, bratobójczych walkach zginęło setki tysięcy ludzi, prawie 7 tys. kapłanów zakonnic i zakonników, wielu biskupów. Kilka tysięcy kościołów legło w gruzach. Setki tysięcy wyemigrowało do innych krajów.
Łaska pojednania
Na plebanię w Morón (Argentyna) przyszła zapłakana kobieta. Niezmierna udręka, jaką przeżywała w związku z ciężkim stanem zdrowia jej ojca, który od kilku dni trwał w stanie agonalnym, skłoniła ją do tego, by przywołać kapłana.
– Padre, mój ociec był praktykującym katolikiem, chodził do kościoła, ale w młodości zraził się do Kościoła. Podczas pewnej rozmowy z księdzem proboszczem, mój ojciec, jeszcze jako młody człowiek, usłyszał z jego ust: „W końcu biją komunistów”. W daleką i nieznaną podróż do Argentyny zabrał ze sobą książeczkę od pierwszej komunii świętej, różaniec i malutką figurkę Matki Bożej z Pilar, ale przestał chodzić do kościoła. Czy może mu ksiądz udzielić ostatniego namaszczenia?
Był on bardzo bliski odejścia z tego świata i bez wyraźnych oznak pełnej świadomości. Nie był w stanie wyrazić jasno swej woli pojednania się. Nie mogłem przekonywać go, że miłość i życie wieczne są największymi skarbami, które Bóg dał nam, i że wszyscy potrzebujemy przebaczenia i musimy również przebaczyć. Nie mogłem mu dać Chrystusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie, jako wiatyku i duchowego umocnienia na ten ostatni, najważniejszy odcinek drogi ku wieczności.
Ale kiedy wziąłem go za rękę i szepnąłem do ucha, że jestem kapłanem, to on zareagował. Wypowiedziałem wtedy słowa absolucji rozgrzeszającej, która uwalnia człowieka z win; namaściłem go olejami świętymi; odmówiłem Modlitwę Pańską Ojcze nasz, którą on tak wiele razy w swoim życiu modlił się do Ojca Niebieskiego. Po czym powróciłem na plebanię.
Niezatarte wieczne ślady
Kilka godzin później jego córka ponownie przyszła na plebanię.
– Księże, mój ojciec odszedł z tego świata. Dla mnie jest rzeczą oczywistą, że czekał na przyjście kapłana, by przed śmiercią pojednać się z tamtym księdzem, który zranił go śmiertelnie. Przecież, jak to bywa na wojnie, ofiary są zawsze po jednej i drugiej stronie.
Jadąc autobusem, przemierzając pieszo ulice parafii, łatwiej mogłem nawiązać kontakt z ludźmi. Codziennie miałem okazję poznawać życie swoich czterdziestu tysięcy parafian. Lepiej widzieć ich problemy, których nikomu nie brakuje. Bo trudno znaleźć człowieka, który nie przeżywałby w swoim życiu bolesnych i trudnych chwil.
W kontakcie z nimi doświadczyłem, że moje słowa i czyny mają ogromny wpływ na człowieka, na jego wierność lub niewierność. I że mam moc przekazać im miłość Chrystusa Pana. A moja posługa otwiera im bramy nieba. I chociaż kogoś nie znam i jestem oddalony od niego przestrzenią i czasem, to mogę być z nim zjednoczony w Chrystusie, który przekracza wszelkie przestrzenie i jest ponadczasowy. Jakże wielkie i bezcenne jest kapłaństwo, które poprzez sprawowane sakramenty święte pozostawiło także w owym umierającym niezatarte, wieczne ślady pod Krzyżem Południa.